Lekarzom udało się przywrócić Noelę do żywych.
Aktualnie oglądam przez okienko, jak jeden mężczyzna z nią rozmawia, a później
opuszcza pomieszczenie. Podszedł do nas u uśmiechnął się blado.
- Może
pan wejść. – nic więcej nie trzeba było mi mówić. Wparowałem do środka i
dopiero tam uświadomiłem sobie, że tak naprawdę nie wiem, co mam powiedzieć.
Stałem, więc jak jakiś kretyn i patrzyłem na brunetkę.
- Noela …
-wyszeptałem niemalże płaczliwie. Nic innego w tym momencie nie byłem w stanie
z siebie wydusić.
Poczułem, jak po moich policzkach płynie
woda. Popłakałem się. Najnormalniej w świecie zacząłem ryczeć. Nie myśląc zbyt
wiele po prostu podszedłem do dziewczyny i przytuliłem ją z całej siły. Tak,
właśnie tego było mi trzeba. Jej dotyku, ciepła i żeby już nigdy jej nie
stracić. Podniosłem wzrok i popatrzyłem w oczy Noe. Kierowany jakimś impulsem
po prostu ją pocałowałem. Jaki byłem szczęśliwy, kiedy odwzajemniła pieszczotę.
Tak strasznie mi tego brakowało …
- Wrócisz
ze mną do Hiszpanii? – zapytałem. Brunetka zaśmiała się. Nie zrozumiałem, o co
jej chodzi.
- Za
tydzień. – odpowiedziała i znów mnie pocałowała. Nic więcej nie potrzeba mi
było do szczęścia.
Narracja trzecio - osobowa.
Fabio i Sergio musieli wrócić do Madrytu po
trzech dniach. Sandra została z Noelą. Dziewczyny bardzo szybko się pogodziły,
a Noe nie miała zbyt poważnych obrażeń powypadkowych, więc leczenie przebiegało
szybko i nim się obejrzały stały na lotnisku czekając na swój samolot.
Noela (Madryt)
Znacie to uczucie, które nazywa się dejavu?
Bo ja właśnie je odczuwam. Znów stoję na lotnisku z Sandrą i czekam na
taksówkę. Niestety, ale mojego maleństwa nie dało się naprawić, więc pozostaję
bez swojego własnego środka transportu. W końcu nasza kareta podjechała, a
jakiś miły pan pomógł nam zapakować bagaże do bagażnika.
Po
około piętnastu minutach parkował już pod moim mieszkaniem. Nie, nie sprzedałam
go. Stało sobie puste i czekało, aż wrócę. Okazało się, że nie musiało długo
oczekiwać. Sandra powiedziała, że zadzwoni po chłopaków, ale oni mają teraz trening,
więc nie chciałam im przeszkadzać, no i teraz leżę z blondynką padnięta na kanapie
w salonie.
- Sandra,
rusz dupe i przynieś coś do picia z lodówki. Powinna jakaś woda być. –
wysapałam.
- Sama się
rusz. – odpyskowała. Popatrzyłam na nią wrednie się uśmiechając.
-
Przecież mi nie wolno się przemęczać. – powiedziałam usatysfakcjonowana jej
obecnym wyrazem warzy.
- Ale … -
chciała cos jeszcze powiedzieć, jednak powstrzymała się od tego i złorzecząc na
wszystko, co istnieje powędrowała do kuchni. Po chwili wróciła do mnie z
butelką wody pomarańczowej. Nie miała ze sobą szklanek, ani nic. – Pij. –
warknęła z wrednym uśmieszkiem wylała mi zawartość butelki na głowę. No nie!
Poderwałam się z miejsca i wparowałam do łazienki. Wzięłam jakieś patyczki do
uszu, wysypałam je z pudełka, a do niego nalałam zimnej wody, po czym podeszłam
do śmiejącej się Sandry i zrobiłam to, co ona mi przed chwilą.
- Ten się
śmieje, kto się śmieje ostatni. – powiedziałam i zaczęłam uciekać, ponieważ San
podniosła się z podłogi i zaczęła gonić po całym mieszkaniu.
Biegałyśmy tak dobre pół godziny. Trwałoby
to pewnie dłużej, gdyby nie fakt, że ktoś wszedł do nas do mieszkania.
Oczywiście nie zwróciłyśmy na to uwagi. Tylko ja wbiegłam do przedpokoju i
widząc pół Realu Madryt krzyknęłam jakże piękne ostrzeżenie.
-
Spierdalać, jeśli wam życie miłe! – po czym wbiegłam do swojego pokoju
i trzasnęłam drzwiami. Usłyszałam krzyk piłkarzy, a następnie w moim pokoiku
pojawił się nie kto inny, jak Sandra. Oparła się plecami o drwi, żeby je
zablokować. Nic nie mówiąc po prostu podeszłam do nich i przekręciłam klucz w
zamku.
- Oni
mnie zabiją. – wyszeptała dalej nie odchodząc od drzwi, jakby bała się, że
jednak dadzą rade je otworzyć.
- Coś ty
im zrobiła? – zapytałam dalej cicho chichocząc pod nosem. Na twarzy San pojawił
się wredny uśmiech.
- Wsypałam
do miednicy cały lód, jaki miałaś w zamrażarce i zalałam go zimną wodą. – w jej
głosie słychać było niemałą satysfakcję. Uśmiech spełzł jej jednak z twarzy,
kiedy chłopaki zaczęli dobijać się do mojego pokoju. – Co zrobić, co zrobić? –
zaczęła powtarzać blondynka, jak mantrę. Zobaczyłam, jak nagle ją olśniło. –
Jesteśmy na pierwszym piętrze? – spytała po chwili. Nic nie odpowiedziałam,
tylko zaintrygowana pokiwałam głową. – A masz koło okna jakiś piorunochron? – i
już wiedziałam, o co jej chodzi.
- Nie
chcesz chyba zrobić tak, jak w trzeciej gimnazjum?
- A czemu
nie? Przecież tam i tak było wyżej. – wzruszyłam tylko ramionami. Podeszłam do
szafy, wyjęłam z niej suche ubrania dla nas i jeden podałam blondynce, a drugi
ubrałam sama. Po chwili otwierałam okno. Pierwsza poszła San.
Pewnie zastanawiacie się, o co chodzi. Już
tłumaczę. Kiedy miałyśmy po piętnaście lat bardzo chciałyśmy iść na taką jedną
imprezę. Oczywiście rodzice nam nie pozwolili. Mieszkałam wtedy jeszcze w
bloku. Postanowiłyśmy, że powiemy, iż San nocuje u mnie. Gdy tylko wybiła
dwudziesta pierwsza zeszłyśmy po piorunochronie normalnie na chodnik. Wszystko
byłoby idealnie gdyby nie fakt, że Carme nas widziała, a nasi rodzice czekali.
Była niezła masakra.
Gdy wreszcie stanęłyśmy na ziemi,
oczywiście bez jakichkolwiek uszkodzeń, San zaczęła grzebać w kieszeniach, by po
chwili zacząć machać mi przed oczami jakimiś kluczykami. Popatrzyłam na nią z
pytającym wyrazem twarzy. Ta tylko westchnęła głęboko.
- To
kluczyk do motoru Ramosa. Masz może ochotę wybrać się teraz ze mną do galerii i
kupić sukienkę na mój ślub, o którym pewnie zapomniałaś, a jest w tą sobotę. –
powiedziała cierpliwie przyglądając się swoim paznokciom. Mój mózg zaczął
przetwarzać informacje, które przed chwilą dostał. Ślub, sukienka, galeria …
- Nie
kupiłam sukienki na twój ślub, a miałam być druhną! – wypaliłam nagle, czym
rozbawiłam blondynkę.
- Bingo,
a teraz chodź. Nie mamy czasu. – powiedziała i złapała mnie za rękę.
Na miejscu znalazłyśmy się w około
dziesięć minut. Okazało się, że Sergio miał w schowku dwa kaski. Aktualnie
stoimy w jakimś sklepie z wyjściowymi sukienkami, a Sam co chwilę przynosi mi
nową. Nie powiem, są ładne, ale żadna w moim stylu. I wtedy w moich rękach
znalazła się ta sukienka. Kremowa, do kolan. Dół bardzo marszczony, a w pasie
przeplatała ją biała wstążka. Górę miała usztywnianą. Była przepiękna. Ubrałam
ja szybko i na boso wyszłam z przebieralni. San przeglądała jakąś broszurę,
więc musiałam odchrząknąć, żeby na mnie popatrzyła. Kiedy tylko mnie zobaczyła
oczy zrobiły się jej, jak pięciozłotówki.
-
Fantastyczna, nie? – zapytałam z błyskiem w oczach. W pewnym momencie usłyszałyśmy
dźwięk dzwonka Sandry. Dziewczyna wzięła telefon do ręki, a gdy zobaczyła, kto
dzwoni na jej twarzy wyrósł wredny uśmiech. Chłopaki. Odebrała i wzięła na głośnik.
- Mogłybyście
już wyjść z tego pokoju. – usłyszałyśmy podenerwowany głoś Sergio. Zaczęłam się
śmiać, a San zachowała spokój.
- Kto
powiedział, że my dalej tam siedzimy? – zapytała, siląc się na opanowany ton.
Chwila ciszy zapadła po drugiej stronie. Chyba nie zrozumieli. – W kwiatku w
salonie jest kluczyk do pokoju Noeli. – zaraz, zaraz co? Popatrzyłam na nią z
mordem w oczach. Usłyszałyśmy szczęk zamka.
- Gdzie
wy do jasnej cholery jesteście? – Fabio był ewidentnie niepocieszony tym, co
zobaczył.
-
Pojechałyśmy motorem Sergio do galerii po sukienkę dla Noeli. – odpowiedziała blondynka,
a ja weszłam z powrotem do przebieralni, żeby móc iść i zapłacić za sukienkę. - I jak rozmowa? - zapytałam patrząc na twarz roześmianej Sandry. Ta zamiast odpowiedzieć wybuchła głośnym śmiechem. Kilka osób, które przechodziły obok nas, popatrzyło na nią, jak na wariatkę.
- Jesteśmy wrednymi, nieodpowiedzialnymi gówniarami, których nawet na moment nie można zostawić samych, a oni we dwóch już po nas jadą. - wyrecytowała. - Acha. I mamy na nich czekać przed galerią. - dodała. Zastanowiłam się przez chwilę.
- Poddajemy się tak łatwo? - zapytałam, chociaż dobrze znałam odpowiedź.
- Nie pierdol, tylko chodź, płacimy za kieckę i idziemy szukać szpilek. - odpowiedziała, a wredny uśmieszek, zdobiący jej twarz jeszcze bardziej się powiększył. Podeszłyśmy do kasy, zapłaciłyśmy i udałyśmy się do jakiegoś, pierwszego lepszego sklepu z butami.
Tam był ten sam problem, co z sukienką. Nie mogłam się na żadne się zdecydować! W końcu jednak postawiłam na wysokie, beżowe, zamszowe szpileczki z ćwiekami. Stwierdziłyśmy, że ozdoba na nich w cale nie będzie przesadna, a w samych butach zakochałam się od pierwszego założenia. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk mojego dzwonka. Wzięłam go do ręki i uśmiech sam wpłynął na moją twarz.
OD: Fabio <3
Gdzie wy do jasnej kurwy jesteście? Czekamy już godzinę ! Macie natychmiast przyjść na parking!
Podałam telefon przyjaciółce, a ta jak głupia wyszczerzyła się do ekranu, by bo chwili zacząć odpisywać. Po jej minie mogłam wywnioskować, że pewnie wpadła na kolejny, genialny pomysł. Ciekawe, czy mamy jeszcze jakieś szanse na przeżycie ... Raczej wątpię. Sandra oddała mi komórkę. Pierwsze, co zrobiłam, to odczytałam jej dzieło.
DO: Fabio <3
Spokojnie. Pewnie pomyliliście galerie. Też chwilę czekałyśmy, ale w końcu poszłyśmy do San. Tam teraz jesteśmy. Mniej nerwów.
- Wiesz, że oni nas za to zabiją? - zapytałam, chowając telefon do kieszeni.
- Ich problem. - odpowiedziała, wzruszając ramionami. - Chodź, idziemy na ciacho. - dodała, ciągnąc mnie w stronę jakiejś kawiarenki, kiedy już zapłaciłyśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz